Far out in the radiant ocean glinting like quicksilver there lies a solitary little lead-coloured land. The tiny rocky shore is to the vast ocean just about the same as a grain of sand to the floor of a dance hall. But seen beneath a magnifying glass, this grain is nevertheless a whole world…*
Daleko w promienistym blasku oceanu jak kropelka rtęci leży samotny, ołowiany w kolorze kawałek lądu. Maleńki skalisty brzeg jest wobec rozległego oceanu niemal jak ziarnko piasku na podłodze sali tanecznej. Ale pod szkłem powiększającym, ziarnko to jest przecież całym światem…
William Heinesen, Zagubieni grajkowie (De fortabte spillemænd), 1950 r.
Kategoria: William Heinesen (Page 4 of 4)
Chyba najbardziej niezwykły twór w całym zdumiewającym, wyspiarskim i skalistym świecie Wysp Owczych.
(…)
Komu w dzieciństwie dane było zwiedzić Tindholmen, wędrować po zielonych trawnikach, wspiąć się na szczyt i zjechać na linie, używanej przez łowców ptaków, wzdłuż niedostępnych skał ten zachowuje wspomnienie na całe życie; żadne późniejsze zetknięcie z naturą nie jest w stanie tego zaćmić. To obraz, który powraca we snach i każe po latach jeszcze popadać w zadumę – tak działa urok rzucony przez łagodną i ponurą piękność – Tindholmen.
Tak naszego dzisiejszego bohatera scharakteryzował William Heinesen w opowiadaniu w całości mu poświęconym. Tindhólmur, niewielka niezamieszkana wysepka, znajduje się na zachód od wyspy Vágar. Jej pięć szczytów wystrzeliwuje na wysokość 250 metrów ponad otaczające wyspę farerskie wody.
Tindhólmur na rycinie Pera Illuma (w tle zachodnie klify wyspy Vágar)… |
…i na mapie Farojów. |
Wysepka o powierzchni 6 500 m² (jakby to ujął tradycyjnie stary Farer – dwa merkiðy) w najwyższym punkcie sięga 262 m n.p.m.
Tindhólmur zamieszkują owce – w liczbie 60 – oraz liczne, liczące po kilka tysięcy osobników, kolonie ptaków. Maskonur, nurzyk, kormoran, kaczka – edredon, siewka, mewa, koń morski, alki, tracze, nurce, jaskółki – by za Heinesem wymienić tylko kilku mieszkańców tego ptasiego królestwa.
Bazaltowe kolumny wyrastające wprost z farerskich wód – wierni, majestatyczni i milczący towarzysze Tindhólmur.
Czego szukasz w świecie ptaków, obca istoto bez skrzydeł i dzioba? Jeśli nawet umiesz pływać i nurkować, łowić śledzie, a być może także latać, to w każdym razie nie znajdziesz drogi przez ocean bez kompasu. Jesteś li tylko rozpieszczonym wścibskim przybłędą, który wszędzie próbuje się wślizgnąć i wszystko zabić, by spróbować jak smakuje!
William Heinesen, opowiadanie „Tindholmen”
Na zakończeniu spójrzmy na Tindhólmur nietypowo, nieco „od kuchni”, z perspektywy Bøur.
W Bøur znajduje się kolejny farerski przystanek (z widokiem na bohatera dzisiejszego wpisu), na którym mógłbym czekać całymi dniami na kolejny autobus. Fakt, że telefonicznie umawiany poranny i wieczorny kurs jest od roku 2013 już tylko historią jakoś specjalnie mnie nie martwi.
Tindholmen – w lecie pełna życia wyspa, staje się [na jesień] opuszczonym przez Boga miejscem, gdzie nikt się nie pojawia. Nadal jednak odcina swój śmiały kontur nad bezkresem morza, a w ciemnej wyniosłej koronie szczytów grają pełnym głosem zimowe sztormy.
William Heinesen, opowiadanie „Tindholmen”
* – nazwa Tindhólmur stanowi połączenie słów tindur (szczyt, wierzchołek) oraz hólmur (wysepka)
W tym roku mija 35 lat od wydarzenia niezwykle ważnego dla farerskiej literatury. W roku 1981 dotarła do Williama Heinesena (zapewne nieoficjalnymi kanałami) wieść o planach przyznania mu Literackiej Nagrody Nobla.
William Heinesen, uznawany obok Jørgena-Frantza Jacobsena za najwybitniejszego pisarza z Wysp Owczych, tak później tłumaczył swoją prośbę o wycofanie jego kandydatury:
Język farerski posiadał swego czasu niską renomę – postawmy sprawę uczciwie – był on tępiony. Mimo to język farerski stworzył niezwykłą literaturę i właściwym było by przyznanie Nagrody Nobla autorowi tworzącemu w tym właśnie języku. Jeśli ja otrzymałbym tę Nagrodę, wtedy otrzymałby ją autor piszący po duńsku. Zadano by tym samym ogromny cios staraniom farerskiej literatury.*
Farerski pisarz nie był pierwszym autorem, który odmówił przyjęcia Literackiej Nagrody Nobla. W roku 1958 Akademia nominowała Borisa Pasternaka, który początkowo zaakceptował wyróżnienie, później jednak odmówił ze względu na naciski władz ZSRR. Zaś Jean-Paul Sartre (nominowany w 1964) nie przyjmował żadnych nagród za swoją działalność literacką. Jednak argumentacja Heinesena jest w tym gronie wyjątkowa.
Wypada w tym miejscu jedynie pogratulować Farerczykom takiego rodaka i oddać mu głos, aby w kilku słowach opisał swoją ojczyznę, która tyle lat była dla niego natchnieniem:
Urodzić się i wychować w takim miejscu, to – nietrudno pojąć – wielka łaska, z westchnieniem politowania oraz wzruszeniem ramion przychodzi myśleć o tych nieszczęsnych, którzy znają świat tylko z lektury pesymistycznych tytułów gazet z wielkich krajów.
Najbardziej pożałowania godni wydają się jednak nadobni przybysze z cywilizowanego świata, kiedy od czasu do czasu pojawiają się na ulicach Tórshavn, w charakterze angielskich, francuskich czy niemieckich turystów, snując się w deszczu i mgle z bezużytecznymi lornetkami zwisającymi smętnie na brzuchach, niby postacie z dantejskiego piekła. Łatwo zrozumieć ich głębokie westchnienie i niepocieszone miny, bo nie znając żadnego klucza do tego co ich otacza, skazują się na piekielną zaiste nudę głębokiej prowincji. Nie pojmują, że lepka mgła, w której mackach ugrzęźli, to ta sama odwieczna szaruga, z której ongiś powstał świat w pełni chwały, a brak im cierpliwości, by poczekać kilka dni, tygodni czy miesięcy, aż cud się powtórzy i wody niebieskie zbiorą się w jedno, odsłaniające suchy ląd – jak napisano.
Polski czytelnik może zapoznać się z twórczością Heinesena sięgając po powieści „Czarny kocioł” i „Wyspy Dobrej Nadziei” oraz zbiór opowiadań „Zaczarowane światło”. Ze wstępu do tego ostatniego:
W sekwencjach pełnych zadumy i swoistego liryzmu zamyka Heinesen krajobraz i losy ludzi swej wyspiarskiej ojczyzny.
William Heinesen zmarł 12 marca 1991 roku w swoim ukochanym „pępku świata” – Tórshavn. Jego proza nadal zachwyca, a nam jeszcze nie raz służyć będzie pomocą przy próbie opisania i zrozumienia „zdumiewającego, wyspiarskiego i skalistego świata Wysp Owczych”. Bowiem jak mawiają Islandczycy – blindur er bóklaus maður (ślepy jest człowiek bez książki).
* – tłumaczenie na polski za goodreads.com
Jedną z wielu rzeczy, która zapadła mi w pamięć po pierwszej wizycie na Farojach jest język mieszkańców tego miejsca – równie niesamowity jak ich ojczyzna. Owa gwara farerska, mieszanina norweskiego z pierwotnymi dźwiękami mowy świata podziemnych koboldów, gnomów i trollów – jak pięknie to ujął William Heinesen na kartach powieści „Czarny kocioł” – płynąca z radia kierowcy Volvo w błękitnych barwach firmowych Strandfaraskip Landsins.
Uprzejma prośba, aby nie śmiecić w tórshavnarskim porcie |
Językiem farerskim, najbardziej zbliżonym do islandzkiego i norweskiego nynorska, posługuje się ok. 80 tys. mieszkańców naszego globu. Przez kilka stuleci język ten przetrwał tylko w formie ustnej – głównie w postaci ballad (kvæði) przykazywanych przez kolejne pokolenia. Wyrugowaniu farerskiego przez język duński zapobiegło również specjalistyczne słownictwo związane z hodowlą owiec, którego próżno było szukać w języku „okupanta”. Należy tez w tym miejscu wspomnieć o 350 farerskich określeniach na różne rodzaje wiatru.
Najstarszym dokumentem spisanym po farersku jest Seyðabrævið z roku 1298. Dokument zwany „listem owczym” normował hodowlę owiec na Wyspach. Farerski w piśmie używany był aż do czasu wprowadzenia reformacji. Wówczas językiem kościoła, edukacji i administracji stał się duński.
Dopiero w roku 1846 powstał zbiór zasad regulujących farerską gramatykę – propozycja Venceslausa Ulricusa Hammershaimba spotkała się z przychylnym odzewem większości Farerów.
W roku 1906 zaczęto uczyć farerskiego w szkołach na tych samych zasadach co duńskiego (po dziś dzień Farerczycy są dwujęzyczni, a zdecydowana większość włada biegle również językiem Szekspira). Pierwsze farerskie tłumaczenie Biblii ukazało się w roku 1948, a pierwszą audycję radiową po farersku nadano dopiero w 1957 r.
O wyjątkowości farerskiego stanowi jego złożona fleksja (odmiana rzeczowników i czasowników), znaczenie przegłosów oraz fakt, że właściwie każda wyspa (czy nawet jej rejon w przypadku największych Streymoy i Eysturoy) cechuje się pewnymi różnicami w wymowie.
Pan Hammershaimb dodatkowo utrudnił życie początkującym adeptom farerskiego tworząc zasady, które sprawiły, że zapis i wymowę farerskich słów zwykle dzieli szeroka i głęboka jak norweski fiord przepaść (na jego obronę wypada dodać, że chciał upodobnić farerski do innych nordyckich języków). I tak:
- lądując samolotem z Kastrup na wyspie Vágar powinniśmy zakrzyknąć śmiało „woar!” (gdyż literka g między samogłoskami staje się niema, a á czytamy oa), pamiętając, aby końcowe r było ledwo słyszalne, a nawet brzmiało jak z,
- wybierając się do Eiði poprosić kierowcę busa w Oyrarbakki o kurs do „aje” (zbitkę ei czytamy „z niemiecka”, ð jest poza jednym wyjątkiem zawsze nieme, zaś końcowe i staje się e),
- żółtą tablicę na rogatkach malowniczego Tjørnuvík przywitać o poranku zdecydowanym „Gołan morgun, Czoednułik!”,
- zaś językołamacza Kollafjørður można przeczytać jako „Kodlafyre” posiłkując się celownikiem rzeczonej nazwy (Kollafirði).
Żeby całość jeszcze bardziej skomplikować wariantów wymowy litery g jest dziewięć (a w wersji dziesiątej jest ona niema). Podwójne g to już zupełnie inna bajka. Z drugiej zaś strony literki c, w oraz z nie znalazły swojego miejsca w farerskim alfabecie, co wypada uznać za pewne ułatwienie.
Wybierając się na Faroje warto więc uzbroić się również w kilka farerskich zwrotów. Nawet tak (nie)banalnych jak umiejętność odczytania nazwy miejscowości, do której chcemy się wybrać. Drobny gest, który Farerczycy z pewnością docenią. Tak jak my, Polacy, powinniśmy docenić Anglika czy Włocha, który wita nas (może łamanym, ale szczerym) „Dzień dobry!”.
Til Tórshavnar, takk!
Nieocenioną pomocą w hobbystyczno-wieczorowym zgłębianiu zawiłości języka farerskiego niesie podręcznik W. B. Lockwooda, „An Introduction to Modern Faroese”, Føroya Skúlabókagrunnur, Tórshavn 2002. Do znalezienia w sieci.
Spotykając się po raz pierwszy z terminem „Wyspy Owcze” i szukając informacji na ich temat zwykle trafia się na, uogólniając, dwa wizerunki Farojów.
Skrajność A. Idylliczne zdjęcia po solidnej obróbce wyglądające jak wyjęte z folderu turystycznego kraju, w którym średnia temperatura w lipcu wynosi nieco więcej niż 10 st. C, a średnia roczna dobowa liczba godzin ze słońcem – cztery.
Skrajność B. Krwawe obrazki z grindadráp, którymi raczą nas światowe i rodzime media określające siebie jako podające całą prawdę, a które śmiało poziomem mogą rywalizować z portalami plotkarskimi.
A może jednak…
A może Faroje są znakiem drogowym na drodze do Søltuvík przy Gróthúsvatn, który przegrał trudną walkę z północnym deszczem i wiatrem.
A może Faroje są wersami z opowiadań Williama Heinesena, w prosty i urzekający sposób przedstawiającymi to niezwykłe miejsce.
A może Faroje to stary traktor na Nólsoy, na którym rdza urządziła sobie trwającą już długie lata ucztę.
A może Faroje to smutne obserwacje Jensa-Kjelda Jensena dotyczące koegzystencji człowieka i natury na tym skrawku lądu wśród północnych mórz.
A może Faroje to panowie z Hamferð śpiewający „Harra Guð títt dýra navn og æra” – farerskie tłumaczenie norweskiego psalmu napisanego w 1698 r. – na największym festiwalu muzycznym na Wyspach.
A może Faroje to samotna ławeczka postawiona na jednym z farerskich 622 krańców świata.
A może Faroje to jeden z 19 „lasów” zasadzonych i pielęgnowanych na przekór wszystkiemu, a przede wszystkim farerskiej pogodzie.
A może Faroje to widok z drewnianego kościółka w Sandur wydającego ciche pomruki w trakcie dzielnej walki z wiatrem w deszczowy dzień na Sandoy.
A może… A może Faroje są po prostu sumą miliona drobnych, banalnych sytuacji, miejsc, ludzi uwiecznionych na cyfrowych kadrach i w nostalgicznych zakamarkach pamięci osób, które stwierdziły, że warto poznać coś nowego. I zamiast rozłożyć się na leżaku w słoneczny dzień w ramach wczasów all inclusive, ruszyć w dżdżysty sierpniowy poranek odkrywać „wilgotną ojczyznę” Williama Heinesena. Uzbrojeni w dziecięcą ciekawość, wełnianą czapkę i termos. We własnym, niespiesznym tempie. Bez stereotypowych uprzedzeń. Gotowi na złapanie bakcyla farerofilstwa.
Zdjęcia: whaling.fo, jenskjeld.info oraz własne