160 znaków. Lista 10 miejsc, które musisz zobaczyć. Współczesność ma dziwną przypadłość ograniczania wszystkiego do krótkich, bezsensownych, hałaśliwych wiadomości, które po chwili przykrywają następne. Tendencja ta niestety pojawia się również w kontekście Wysp Owczych. O tempora, o mores! Przecież da się inaczej…
Jeśli na Farojach znajdują się 622 krańce świata to moja lista miejsc, które należy zobaczyć na Wyspach musiała by mieć… Hm, policzmy:
- 116 miejscowości (co nie przeszkodziło nadać tych samych nazw dwóm Nesom i Syðradalurom)
- 61 latarni morskich
- ok. 340 szczytów do zdobycia albo podziwiania z dołu (przy złej pogodzie – bardzo prawdopodobne – od 100 m wzwyż pomóc musi wyobraźnia)
- 463 km równiutkich jak stół dróg krajowych
- 19 tuneli i tyle samo leśnych enklaw (swoją drogą ciekawa korelacja)
- po dwa kina, podmorskie tunele i lokalne browary
- i ok. 250 farerskich określeń na deszcz
528. Saksunardalur
Na mapie drogowej to, wydawać by się mogło, tylko niepozorna droga krajowa z Hvalvík do Saksun. Ha, nic bardziej mylnego. Ten wąski pasek asfaltu oznaczony liczbą 592 prowadzi malowniczą, najdłuższą na Wyspach doliną Saksunardalur (11 km). Na samym końcu czeka nas wspaniała nagroda w postaci niemniej malowniczego Saksun i jedynej na Wyspach laguny – Pollurin.
Pozostaje oddać „głos” farerskim kadrom:
W Saksunardalur dane mi było poznać jedną z niezwykłych cech Farerów – bezinteresowną pomoc i otwartość.
Gdy wyruszałem pieszo z Saksun w drogę powrotną zatrzymał się obok mnie mały „dostawczak” z młodym Farerczykiem za kierownicą (należy tu wspomnieć, że w trakcie pokonywania Saksunardalur minęły mnie dwa samochody). Po krótkim Hey! zaproponował perfekcyjną angielszczyzną transport do najbliższego ośrodka cywilizacji. W trakcie miłej pogawędki okazało się, że Jón – mój przesympatyczny kierowca – jest rybakiem. Ale w związku z awarią łodzi podjął się pracy jako… kominiarz. Tak mu się ten nowy fach spodobał, że wypadało tylko życzyć Jónowi, żeby łódź naprawiano długo i sumiennie (dla pewności kilka razy).
Po drodze, pomimo przejechania przez kilka takich „anty-owieczkowych” bramek, spotkaliśmy mocno zbitą grupkę kudłatych tubylców, którzy postanowili sobie pobeczeć w lokalnym narzeczu na środku drogi nr 592. Jón: Spokojnie, dzisiaj spotyka mnie to już po raz trzeci. Przepraszam, ale muszę zatrąbić. Towarzystwo szybko rozpierzchło się po okolicznej łące, a my mogliśmy kontynuować podróż.
Jadąc szeroką, równą jak stół szosą wzdłuż Tangafjørður i podziwiając sąsiadujące Eysturoy pozwoliłem sobie na uwagę, że jako kierowca nie przeżyłbym na Farojach pierwszego zakrętu – patrzyłbym na wszystko, tylko nie na drogę przed sobą. Jón spojrzał tylko na mnie i ze smutkiem odrzekł: Ja niestety już przywykłem.
Jón podrzucił mnie aż na przystanek autobusowy w Kollafjørður*, jednocześnie kilkakrotnie przepraszając, że nie może podwieźć mnie do Tórshavn. Natomiast „przypadkowa” autostopowa wizyta w Gásadalur to już temat na inną notkę, m. in. o zaraźliwości farerskiej mentalności, Airbusach 319 i pewnym listonoszu – alpiniście.
P.S. Jón pewnie nigdy tu nie zabłądzi, ale mimo to czuję się dłużny zakończyć krótkim, ale szczerym: Takk fyri, Jón! Farvæl!
* – z przyczyn dla mnie całkowicie niezrozumiałych Farerczycy bardzo często używają nazw geograficznych w celowniku, a ten dla Kollafjørður brzmi Kollafirði, który czytamy kodlafyre (podwójne l staje się dl, ð – nieme, a końcowe i zostaje e). Ot, cała magia języka farerskiego.
Za W. B. Lockwood, „An Introduction to Modern Faroese”, Føroya Skúlabókagrunnur, Tórshavn 2002, strona 39.