Farerskie kadry

Blog o Wyspach Owczych

Kategoria: Kultura (Page 14 of 14)

Pamięci Williama Heinesena

W tym roku mija 35 lat od wydarzenia niezwykle ważnego dla farerskiej literatury. W roku 1981 dotarła do Williama Heinesena (zapewne nieoficjalnymi kanałami) wieść o planach przyznania mu Literackiej Nagrody Nobla.

William Heinesen, uznawany obok Jørgena-Frantza Jacobsena za najwybitniejszego pisarza z Wysp Owczych,  tak później tłumaczył swoją prośbę o wycofanie jego kandydatury:

Język farerski posiadał swego czasu niską renomę – postawmy sprawę uczciwie – był on tępiony. Mimo to język farerski stworzył niezwykłą literaturę i właściwym było by przyznanie Nagrody Nobla autorowi tworzącemu w tym właśnie języku. Jeśli ja otrzymałbym tę Nagrodę, wtedy otrzymałby ją autor piszący po duńsku. Zadano by tym samym ogromny cios staraniom farerskiej literatury.*

Farerski pisarz nie był pierwszym autorem, który odmówił przyjęcia Literackiej Nagrody Nobla. W roku 1958 Akademia nominowała Borisa Pasternaka, który początkowo zaakceptował wyróżnienie, później jednak odmówił ze względu na naciski władz ZSRR. Zaś Jean-Paul Sartre (nominowany w 1964) nie przyjmował żadnych nagród za swoją działalność literacką. Jednak argumentacja Heinesena jest w tym gronie wyjątkowa.

Wypada w tym miejscu jedynie pogratulować Farerczykom takiego rodaka i oddać mu głos, aby w kilku słowach opisał swoją ojczyznę, która tyle lat była dla niego natchnieniem:

Urodzić się i wychować w takim miejscu, to – nietrudno pojąć – wielka łaska, z westchnieniem politowania oraz wzruszeniem ramion przychodzi myśleć o tych nieszczęsnych, którzy znają świat tylko z lektury pesymistycznych tytułów gazet z wielkich krajów.

Najbardziej pożałowania godni wydają się jednak nadobni przybysze z cywilizowanego świata, kiedy od czasu do czasu pojawiają się na ulicach Tórshavn, w charakterze angielskich, francuskich czy niemieckich turystów, snując się w deszczu i mgle z bezużytecznymi lornetkami zwisającymi smętnie na brzuchach, niby postacie z dantejskiego piekła. Łatwo zrozumieć ich głębokie westchnienie i niepocieszone miny, bo nie znając żadnego klucza do tego co ich otacza, skazują się na piekielną zaiste nudę głębokiej prowincji. Nie pojmują, że lepka mgła, w której mackach ugrzęźli, to ta sama odwieczna szaruga, z której ongiś powstał świat w pełni chwały, a brak im cierpliwości, by poczekać kilka dni, tygodni czy miesięcy, aż cud się powtórzy i wody niebieskie zbiorą się w jedno, odsłaniające suchy ląd – jak napisano.

Ze zbioru opowiadań „Zaczarowane światło

Polski czytelnik może zapoznać się z twórczością Heinesena sięgając po powieści „Czarny kocioł” i „Wyspy Dobrej Nadziei” oraz zbiór opowiadań „Zaczarowane światło”. Ze wstępu do tego ostatniego:

W sekwencjach pełnych zadumy i swoistego liryzmu zamyka Heinesen krajobraz i losy ludzi swej wyspiarskiej ojczyzny.

William Heinesen zmarł 12 marca 1991 roku w swoim ukochanym „pępku świata” – Tórshavn. Jego proza nadal zachwyca, a nam jeszcze nie raz służyć będzie pomocą przy próbie opisania i zrozumienia „zdumiewającego, wyspiarskiego i skalistego świata Wysp Owczych”. Bowiem jak mawiają Islandczycy – blindur er bóklaus maður (ślepy jest człowiek bez książki).

* – tłumaczenie na polski za goodreads.com 

Ormurin Langi, czyli zaproszenie do slaið ring

Vilja tær hoyra kvæði mítt,
vilja tær orðum trúgva,
um hann Ólav Trúgvason,
higar skal ríman snúgva.

Czy wysłuchasz moją balladę,
Czy uwierzysz słowom,
O Olafie Tryggvassonie,
Oto jak układa się rym.

Tymi słowami* zaczyna się farerska ballada heroiczna (far. kvæði) stworzona przez Jensa Christiana Djurhuusa ok. roku 1830. Pieśń składa się z 86 (!) zwrotek opisujących historię norwerskiego władcy Olafa Tryggvasona. Tytuł pieśni nawiązuje do należącego do niego statku (w staronordyckim – Ormrinn Langi) – Długiego Węża (68 wioślarzy, 200 wojowników na pokładzie).

Słowa pieśni opisują bitwę morską stoczoną we wrześniu 999 lub 1000 roku na Morzu Bałtyckim (w cieśninie Oresund, koło wyspy Svolderoie) pomiędzy siłami króla Norwegów Olafa Tryggvasona a jego przeciwnikami – koalicją szwedzko-duńską. Opis bitwy zachował się w sadze islandzkiego barda Snorriego Sturlusona „Heimskringla”.

Wikimedia Commons

W formowanie koalicji duńsko-szwedzkiej aktywnie zaangażowana była Sygryda Storråda, zwana przez Skandynawów „matką królów”. Jej synami byli Olof I Skötkonung (król Szwecji), Harald I Svensson (król Danii) oraz Kanut Wielki (król Danii i Norwegii). Sama zaś tytułowana była jako Księżniczka polska, Królowa Szwecji, Danii, Norwegii i Anglii (jako żona Eryka Zwycięskiego a następnie Swena Widłobrodego). W naszej rodzimej historiografii zapisała się jako Świętosława – córka Mieszka I i prawdopodobnie Dobrawy, siostra Bolesława Chrobrego.

Zaś jak podaje Paweł Jasienica, Świętosława kochała się w Olafie Tryggvasonie. Odtrącenie jej miłości miało stać się przyczyną intrygi, która zakończyła się śmiercią norweskiego władcy pod Svolderoie. Sama Świętosława potrafiła zaś wcześniej odrzucić zaręczyny paląc żywcem „niewystarczająco godnego” jej ręki.

Ot, nasz drobny polski wkład w średniowieczną historię Skandynawii i przyczynek do rozważań o roli elementu nordyckiego w początkach państwa polskiego.

Slaið ring

Powyżej celowo użyłem zwrotu „stworzona przez Jensa Christiana Djurhuusa” zamiast skomponowana, gdyż farerskim balladom nie towarzyszy akompaniament, ale coś zdecydowanie bardziej charakterystycznego. Kvæði wykonywane są bowiem w formie tańca korodowego (slaið ring), którego uczestnicy trzymając się za ręce śpiewają pieśń.

fotatradk.com

Nad slaið ring czuwa tzw. skipasi (przewodnik), który siedząc w środku okręgu intonuje pieśń. Uczestnicy tańca korodowego chwytają się za ręce tworząc powiększający się kolisty łańcuch, do którego można dołączyć się i opuścić w dowolnym momencie. Uczestnicy śpiewają najczęściej tylko refren pieśni. W trakcie zwrotek śpiewanych przez skipasi wykonują jedynie proste kroki, mające być swoistą ilustracją treści ballady. Głośne akcentują dramatyzm opowieści, ciche – tęsknotę i smutek. W trakcie tańca wykonują na przemian dwa kroki w lewo i jeden w prawo.

Taniec korowodowy jest jednym z wielu przejawów farerskiego tradycjonalizmu. Swoistą manifestacją bycia wspólnotą, która przez stulecia pozwalała przetrwać w trudnych warunkach Wysp Owczych. Zaś ustny przekaz pieśni znacznie przyczynił się do zachowania narodowego języka Farerów.

Niektórzy twierdzą, że pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze. Zobaczmy więc jak z radością śpiewają i tańczą Ormurin Langi Farerczycy w trakcie ich narodowego święta Ólavsøka 29 lipca.

Polski akcent

 stamps.fo

Slaið ring stał się również motywem farerskiego znaczka pocztowego wydanego w roku 2003, który zaprojektował nasz rodak – Czesław Słania, o którym po prostu muszę napisać w jednej z kolejnych notek. Zaś w tym miejscu wystarczy wspomnieć, że projektując w swej karierze ponad 1000 (!) znaczków, ustanowił swoisty rekord świata, który prawdopodobnie nigdy nie zostanie pobity. Słania jest projektantem pierwszego farerskiego znaczka wydanego w 1976 (gdy farerska poczta w pełni się usamodzielniła), powyższy zaś jest swoistą klamrą jego farerskiej kariery. Znaczek przedstawiający mieszkańców Viðareiði w tradycyjnym tańcu korowodowym jest bowiem jego setnym i ostatnim projektem dla Postverk Føroya.

Kvæði w wersji współczesnej

Zespół Týr* został założony w roku 1998 przez Farerów mieszkających wówczas w Kopenhadze. Wielki przełom w ich karierze miał miejsce w kwietniu 2001 r. podczas występu na odbywającym się co dwa lata konkursie Prix Føroyar. Wykonana w trakcie konkursu na żywo pieśń Ormurin Langi (w wersji z 10 zwrotkami) znalazła się na krążku „Prix Føroyar 2001” stając się wielkim przebojem na Wyspach Owczych. Na początku kolejnego roku farerska ballada znalazła uznanie także na Islandii.

Studyjna wersja Ormurin Langi znalazła się na płycie „How Far to Asgaard” Týra wydanej w roku 2001.

Wersja Ormurin Langi w wersji idealnej na farerskie karaoke. Kto dołącza?

Słuchając powyższego wykonania warto zwrócić uwagę na przyspieszone tempo w dwóch końcowych zwrotkach opisujących moment zatonięcie statku Tryggvasona. I zestawić je z rolą głośniejszych kroków w slaið ring. Wspaniały hołd dla ojczystej tradycji.

A na zakończenie zanućmy refren, niezrażeni przekreślonym o, cichym końcowym r, a nawet niemym ð:

Glymur dansur í høll,
dans sláði í ring!
Glaðir ríða Noregs menn
til Hildar ting

Głośny taniec w sali,
W tańcu twórzmy krąg,
Norwescy mężczyźni z radością wyruszają
Na wojenne zgromadzenie

* – po pełny tekst pieśni wraz z angielskim i polskim tłumaczeniem zapraszam na Nordycką Wiki
* – wymawiamy tujr

W farerszczyźnie chrząszcz brzmi w.. Kollafjørður

Jedną z wielu rzeczy, która zapadła mi w pamięć po pierwszej wizycie na Farojach jest język mieszkańców tego miejsca – równie niesamowity jak ich ojczyzna. Owa gwara farerska, mieszanina norweskiego z pierwotnymi dźwiękami mowy świata podziemnych koboldów, gnomów i trollów – jak pięknie to ujął William Heinesen na kartach powieści „Czarny kocioł” – płynąca z radia kierowcy Volvo w błękitnych barwach firmowych Strandfaraskip Landsins.

Uprzejma prośba, aby nie śmiecić w tórshavnarskim porcie

Językiem farerskim, najbardziej zbliżonym do islandzkiego i norweskiego nynorska, posługuje się ok. 80 tys. mieszkańców naszego globu. Przez kilka stuleci język ten przetrwał tylko w formie ustnej – głównie w postaci ballad (kvæði) przykazywanych przez kolejne pokolenia. Wyrugowaniu farerskiego przez język duński zapobiegło również specjalistyczne słownictwo związane z hodowlą owiec, którego próżno było szukać w języku „okupanta”. Należy tez w tym miejscu wspomnieć o 350 farerskich określeniach na różne rodzaje wiatru.

Najstarszym dokumentem spisanym po farersku jest Seyðabrævið z roku 1298. Dokument zwany „listem owczym” normował hodowlę owiec na Wyspach. Farerski w piśmie używany był aż do czasu wprowadzenia reformacji. Wówczas językiem kościoła, edukacji i administracji stał się duński.

Dopiero w roku 1846 powstał zbiór zasad regulujących farerską gramatykę – propozycja Venceslausa Ulricusa Hammershaimba spotkała się z przychylnym odzewem większości Farerów.

W roku 1906 zaczęto uczyć farerskiego w szkołach na tych samych zasadach co duńskiego (po dziś dzień Farerczycy są dwujęzyczni, a zdecydowana większość włada biegle również językiem Szekspira). Pierwsze farerskie tłumaczenie Biblii ukazało się w roku 1948, a pierwszą audycję radiową po farersku nadano dopiero w 1957 r.

O wyjątkowości farerskiego stanowi jego złożona fleksja (odmiana rzeczowników i czasowników), znaczenie przegłosów oraz fakt, że właściwie każda wyspa (czy nawet jej rejon w przypadku największych Streymoy i Eysturoy) cechuje się pewnymi różnicami w wymowie.

Pan Hammershaimb dodatkowo utrudnił życie początkującym adeptom farerskiego tworząc zasady, które sprawiły, że zapis i wymowę farerskich słów zwykle dzieli szeroka i głęboka jak norweski fiord przepaść (na jego obronę wypada dodać, że chciał upodobnić farerski do innych nordyckich języków). I tak:

  • lądując samolotem z Kastrup na wyspie Vágar powinniśmy zakrzyknąć śmiało „woar!” (gdyż literka g między samogłoskami staje się niema, a á czytamy oa), pamiętając, aby końcowe r było ledwo słyszalne, a nawet brzmiało jak z,
  • wybierając się do Eiði poprosić kierowcę busa w Oyrarbakki o kurs do „aje” (zbitkę ei czytamy „z niemiecka”, ð jest poza jednym wyjątkiem zawsze nieme, zaś końcowe i staje się e),
Tjørnuvík
  • żółtą tablicę na rogatkach malowniczego Tjørnuvík przywitać o poranku zdecydowanym „Gołan morgun, Czoednułik!”,
  • zaś językołamacza Kollafjørður można przeczytać jako „Kodlafyre” posiłkując się celownikiem rzeczonej nazwy (Kollafirði).

Żeby całość jeszcze bardziej skomplikować wariantów wymowy litery g jest dziewięć (a w wersji dziesiątej jest ona niema). Podwójne g to już zupełnie inna bajka. Z drugiej zaś strony literki c, w oraz z nie znalazły swojego miejsca w farerskim alfabecie, co wypada uznać za pewne ułatwienie.


Wybierając się na Faroje warto więc uzbroić się również w kilka farerskich zwrotów. Nawet tak (nie)banalnych jak umiejętność odczytania nazwy miejscowości, do której chcemy się wybrać. Drobny gest, który Farerczycy z pewnością docenią. Tak jak my, Polacy, powinniśmy docenić Anglika czy Włocha, który wita nas (może łamanym, ale szczerym) „Dzień dobry!”.

Til Tórshavnar, takk!

Nieocenioną pomocą w hobbystyczno-wieczorowym zgłębianiu zawiłości języka farerskiego niesie podręcznik W. B. Lockwooda, „An Introduction to Modern Faroese”, Føroya Skúlabókagrunnur, Tórshavn 2002. Do znalezienia w sieci.

Zatoka, wieloryb, graffiti i rower

Początek lutego, za oknami pierwsze objawy wiosny, kretowiska wyskakują jak grzyby po deszczu, temperatura niebezpiecznie przekracza farerską średnią dla lipca. W tak smutnych okolicznościach przyrody dla poprawy humoru wygrzebałem z krzemowego archiwum graffiti z wiaty przystanku w strejmojskim Hvalvík*.
Believe in everything, because everything is reachable

A z głębin pamięci białkowej wypłynęła taka oto historyjka:

Po przyswojeniu głębokiej prawdy życiowej wypisanej czarnym flamastrem na wiacie Strandfaraskip Landsins i zlustrowaniu plakatu z zaproszeniem na potańcówkę w Eiði (miał być slaið ring!) zauważyłem stojący za wiatą rower. Lekko nadgryziony zębem czasu – pewnie już dłuższy czas był trawiony przez farerski klimat.

Po krótkiej chwili nadjechał autobus z tablicą 400 Tórshavn. Z niebieskiego Volvo wyskoczyła dziarsko Farerka w średnim wieku, podreptała za wiatę, wsiadła na rower i ruszyła śmiało w kierunku Saksun malowniczą i zamgloną Saksunardalur. Ja zaś ruszyłem w drogę powrotną do Havn. Wtedy przypomniałem sobie, ze ten sam rower stał za tą wiatą kilka godzin wcześniej (gdy ok. 11:30 przyjechałem do Hvalvík przespacerować się Saksunardalur w tę i z powrotem). Czekał na swoją właścicielkę, która wybrała się porannym autobusem (a może stopem?) w kierunku Klaksvík.

Ta banalna historyjka sprawiła, że przestałem się dziwić (a zacząłem zazdrościć), że były już premier Wysp Owczych Kaj Leo Johannesen nigdy nie zamyka drzwi swojego domu na klucz. Jego rodacy czynią podobnie również ze swoimi samochodami, kwitując zdziwienie retorycznym a kto by miał go ukraśćI jeszcze przewieźć promem przez Atlantyk?

Farvæl!

* – uwaga dla adeptów farerskiego – zbitkę hv czytamy kf. W efekcie cała nazwa układa nam się w pięknie brzmiące kfalwujk – zatokę (vík) wielorybów (hvalur).

Zdjęcia: Flickr i Picassa

Między fotoszopem a grindadráp

Spotykając się po raz pierwszy z terminem „Wyspy Owcze” i szukając informacji na ich temat zwykle trafia się na, uogólniając, dwa wizerunki Farojów.

Skrajność A. Idylliczne zdjęcia po solidnej obróbce wyglądające jak wyjęte z folderu turystycznego kraju, w którym średnia temperatura w lipcu wynosi nieco więcej niż 10 st. C, a średnia roczna dobowa liczba godzin ze słońcem – cztery.

Skrajność B. Krwawe obrazki z grindadráp, którymi raczą nas światowe i rodzime media określające siebie jako podające całą prawdę, a które śmiało poziomem mogą rywalizować z portalami plotkarskimi.

A może jednak…

 

A może Faroje są znakiem drogowym na drodze do Søltuvík przy Gróthúsvatn, który przegrał trudną walkę z północnym deszczem i wiatrem.

 
 
 
 

A może Faroje są wersami z opowiadań Williama Heinesena, w prosty i urzekający sposób przedstawiającymi to niezwykłe miejsce.

 
 
 

A może Faroje to stary traktor na Nólsoy, na którym rdza urządziła sobie trwającą już długie lata ucztę.

 
 
 
 

A może Faroje to smutne obserwacje Jensa-Kjelda Jensena dotyczące koegzystencji człowieka i natury na tym skrawku lądu wśród północnych mórz.

 
 
 

A może Faroje to panowie z Hamferð śpiewający „Harra Guð títt dýra navn og æra” – farerskie tłumaczenie norweskiego psalmu napisanego w 1698 r. – na największym festiwalu muzycznym na Wyspach.

 
 
 
 

A może Faroje to samotna ławeczka postawiona na jednym z farerskich 622 krańców świata.

 
 
 

A może Faroje to jeden z 19 „lasów” zasadzonych i pielęgnowanych na przekór wszystkiemu, a przede wszystkim farerskiej pogodzie.

 
 

A może Faroje to widok z drewnianego kościółka w Sandur wydającego ciche pomruki w trakcie dzielnej walki z wiatrem w deszczowy dzień na Sandoy.

A może… A może Faroje są po prostu sumą miliona drobnych, banalnych sytuacji, miejsc, ludzi uwiecznionych na cyfrowych kadrach i w nostalgicznych zakamarkach pamięci osób, które stwierdziły, że warto poznać coś nowego. I zamiast rozłożyć się na leżaku w słoneczny dzień w ramach wczasów all inclusive, ruszyć w dżdżysty sierpniowy poranek odkrywać „wilgotną ojczyznę” Williama Heinesena. Uzbrojeni w dziecięcą ciekawość, wełnianą czapkę i termos. We własnym, niespiesznym tempie. Bez stereotypowych uprzedzeń. Gotowi na złapanie bakcyla farerofilstwa.

Zdjęcia: whaling.fo, jenskjeld.info oraz własne

Page 14 of 14

Tekst i zdjęcia: Maciej Brencz & Materiały udostępnione na licencji CC BY-SA 4.0


Napędzane przez WordPress & Szablon autorstwa Andersa Noréna