Internetowe archiwum wydawnictwa naukowego Fróðskapur Uniwersytetu Wysp Owczych jest istną kopalnią faktów i ciekawostek o archipelagu. Na ponad dwudziestu tysiącach stron spisanych po farersku, angielsku i duńsku naukowych opracowań i książek znajdziemy chyba każdy aspekt farerskiej rzeczywistości.
Tag: grindadráp
Spotykając się po raz pierwszy z terminem „Wyspy Owcze” i szukając informacji na ich temat zwykle trafia się na, uogólniając, dwa wizerunki Farojów.
Skrajność A. Idylliczne zdjęcia po solidnej obróbce wyglądające jak wyjęte z folderu turystycznego kraju, w którym średnia temperatura w lipcu wynosi nieco więcej niż 10 st. C, a średnia roczna dobowa liczba godzin ze słońcem – cztery.
Skrajność B. Krwawe obrazki z grindadráp, którymi raczą nas światowe i rodzime media określające siebie jako podające całą prawdę, a które śmiało poziomem mogą rywalizować z portalami plotkarskimi.
A może jednak…
A może Faroje są znakiem drogowym na drodze do Søltuvík przy Gróthúsvatn, który przegrał trudną walkę z północnym deszczem i wiatrem.
A może Faroje są wersami z opowiadań Williama Heinesena, w prosty i urzekający sposób przedstawiającymi to niezwykłe miejsce.
A może Faroje to stary traktor na Nólsoy, na którym rdza urządziła sobie trwającą już długie lata ucztę.
A może Faroje to smutne obserwacje Jensa-Kjelda Jensena dotyczące koegzystencji człowieka i natury na tym skrawku lądu wśród północnych mórz.
A może Faroje to panowie z Hamferð śpiewający „Harra Guð títt dýra navn og æra” – farerskie tłumaczenie norweskiego psalmu napisanego w 1698 r. – na największym festiwalu muzycznym na Wyspach.
A może Faroje to samotna ławeczka postawiona na jednym z farerskich 622 krańców świata.
A może Faroje to jeden z 19 „lasów” zasadzonych i pielęgnowanych na przekór wszystkiemu, a przede wszystkim farerskiej pogodzie.
A może Faroje to widok z drewnianego kościółka w Sandur wydającego ciche pomruki w trakcie dzielnej walki z wiatrem w deszczowy dzień na Sandoy.
A może… A może Faroje są po prostu sumą miliona drobnych, banalnych sytuacji, miejsc, ludzi uwiecznionych na cyfrowych kadrach i w nostalgicznych zakamarkach pamięci osób, które stwierdziły, że warto poznać coś nowego. I zamiast rozłożyć się na leżaku w słoneczny dzień w ramach wczasów all inclusive, ruszyć w dżdżysty sierpniowy poranek odkrywać „wilgotną ojczyznę” Williama Heinesena. Uzbrojeni w dziecięcą ciekawość, wełnianą czapkę i termos. We własnym, niespiesznym tempie. Bez stereotypowych uprzedzeń. Gotowi na złapanie bakcyla farerofilstwa.
Zdjęcia: whaling.fo, jenskjeld.info oraz własne