W farerskim słowniku znaleźć można ponad sto sześćdziesiąt określeń na chmury i mgłę. Fakt ten przestaje dziwić, gdy odwiedzi się daleki archipelag, a szczęśliwy zbieg przypadków, prądów atmosferycznych i ośrodków niżowych zaserwuje niezwykły spektakl. Chociażby taki jak ten, którego świadkiem byłem pewnego sierpniowego wieczoru.
Chmury i mgła przejęły farerskie niebo z samego rana. Tłumiły niemal każdy dźwięk w Sandvík. Nad Hvalbą szczelnie opatuliły konstrukcje pozostawione po górniczej aktywności. Dopiero w Tvøroyri, gdy czekałem na powrotny prom do Tórshavn, chmury nieco odpuściły.
Okazało się, że było to jedynie przegrupowaniem przed szykowanym na wieczór atakiem na Wyspy Owcze.
W początkowej fazie rejsu z płynącego skrajem archipelagu promu Smyril podziwiać można było dwa światy – czyste niebo po stronie otwartego morza i kłębiące się nad wyspami Suðuroy i Sandoy gęste chmury.
To była jednak tylko niewinna przygrywka przed tym, co czekało na mnie na Streymoy. Zaintrygowany chmurami, postanowiłem nadrobić drogi i do Klaksvík obrałem trasę starym górskim odcinkiem krajowej „dziesiątki”.
Pierwsze kilometry tylko zaostrzyły apetyt.
Prawdziwy spektakl czekał na sięgającym 749 m n.p.n. szczycie Sornfelli, na który prowadzi wąski, wijący się pasek asfaltu, gdzieniegdzie tylko poszerzony mijanką.
Tamtego dnia na szczyt zmierzało wielu amatorów podniebnych spektakli, generując na wąskiej drodze rzadkie na Wyspach zjawisko korka drogowego (far. ferðsluproppur). W takim korku, w takich okolicznościach przyrody warto jednak swoje odczekać…
Góða nátt. Dobranoc.
W kwestii farerskich chmur poczułem się wywołany
do tablicy niedawnym postem Piotra z IceStory.