Kwestia samotności i wyciszenia już kilkukrotnie pojawiała się na łamach Farerskich kadrów. Bo czy to nie te dwie kwestie, przede wszystkim, sprawiają, że kierujemy nasze tęskne spojrzenia ku Północy? Że czujemy wtedy coś czego nie potrafimy do końca nazwać?

Może warto dodać do tego zestawu szwedzkie lagom (dokładnie tyle, ile trzeba), duńskie hygge (niespieszna radość z danej chwili) czy farerskie kanska (czy będzie to gotowe na dziś? może). Cynamonowe babeczki, świeczki i figurki w oknach, wbrew temu co sugerują wydawane ostatnio seryjnie książki z gatunku „jak żyć szczęśliwie”, to ledwie dodatek (i zdecydowanie efekt, a nie przyczyna) do czegoś, co należy nazwać dystansem do codzienności.

Björk Guðmundsdóttir może wybrać się do knajpki w Reykjavíku pewna tego, że żaden krajan nie będzie jej zaczepiał prośbami o autograf albo pytaniami związanymi z kolejną płytą. W tele-obiektywie nie znajdzie jej żaden paparazii, bo zawód ten po prostu nie istnieje na Islandii. Jens Martin Knudsen może spokojnie robić zakupy w dowolnym farerskim sklepie i oczekiwać podobnego braku nadmiernej reakcji otoczenia. Dowodów uznania za swój wkład w farerski futbol otrzymał już wiele. Nie trzeba ich powtarzać codziennie w kolejce do kasy pustym gestem poklepania po plecach.

Kirkja, gdzieś na końcu świata

Pamiętam starego sedana z trudnością wdrapującego się na wzniesienie jedynej drogi na Fugloy. Pamiętam wymianę pozdrowień i roześmiane oczy pasażerów, gdy mijałem ich w czasie marszu na przewyższenie, a oni – zamiast zjechać do Hattarvík – zawrócili do Kirkji. Tamtego dnia przejażdżka na drugą stronę wyspy była najpewniej zbyt daleką wycieczką.

Na peryferiach europejskich peryferiów człowiek zaczyna oczekiwać mniej, ale także potrafi cieszyć się i doceniać rzeczy najprostsze. Gest kierowcy busa nr 300 przy lotniskowym terminalu, kiedy uprzejmie, acz z wyraźnym naciskiem, proponuje pomoc w wyjęciu walizek z luku i umieszczeniu ich na bagażowym wózku. Farerskich kierowców z uporem godnym lepszej sprawy nadrabiających drogi, aby podwieźć autostopowicza do celu. Bo przecież czym jest kwadrans później czy wcześniej na Wyspach Owczych? Kanska

Cisza i Przestrzeń, towarzysze wędrówki po wzgórzach wokół Vestmanny.

Pamiętam także dzień spędzony na Fugloy i Svínoy, gdy dzielny M/S Ritan z powodu wysokich fal zmuszonych był przybić bliżej jedynej osady na wyspie. Nie będąc do końca pewnym, z której strony popłynie popołudniem dalszym rejsem ku Kirkji, postanowiłem poczekać na niego tam gdzie przypłynął wcześniej. Pół godziny przed rejsem na przystań podjechał pickup, którego kierowca spytał czy czekam na prom i zaproponował podwózkę na drugą stronę wyspy – fale nieco złagodniały i rejs mógł odbyć się po planowej trasie. Wymieniliśmy uśmiechy kiedy, wjeżdżając w wąskie uliczki osady, nagle z zakrętu wyjechał traktor, a przy próbie wycofania się, aby zrobić mu miejsce, od tyłu zablokowało nas kolejne auto (na wyspie liczącej 29 mieszkańców). „Traffic jam on Svínoy” – poza pożegnalnymi takk i farvæl, były to jedyne słowa jakie padły tamtego dnia między cichym Farerem z północy a introwertykiem z Polski w pickupie na Svínoy.

Nie potrafię znaleźć w tamtej ciszy sprzed kilku miesięcy nic dziwnego ani niestosownego. Cisza ta nie jest bowiem pustką, którą wypełnić trzeba potokiem niepotrzebnych słów, oklepanych pytań i odpowiedzi. Cisza, która nie musi być krępująca, lecz odnaleziona razem z jej towarzyszką – samotnością. Cisza, która – owszem – czasem sypnie w środku maja gradem i wiatrem, który na nowo definiuje przymiotnik „porywisty” i zmusza do szukania skalnego załomu. Pod czaszką przez ułamek sekundy może i zaświta wtedy myśl „Czy warto było się tu pchać, w ten chłód, deszcz i grad, kiedy gdzieś indziej czekają ciepłe plaże i drinki z parasolką?”. Jeśli odpowiedź niezmiennie brzmi „Do cholery, jasne, że warto!”, to odkryłeś Swoje Miejsce Gdzieś Tam.

Tym chyba dla mnie, obok całego szeregu nie do końca nazwanych i uświadomionych drobiazgów i banałów, jest Północ.

Tekst zainspirowany wpisem „Mother North” na IceStory.