Dziś w kolejnym odcinku “Farerskiej rozmowy” goszczę współautora pierwszej polskiej książki poświęconej Wyspom Owczym – „81:1. Opowieści z Wysp Owczych”. Naszą rozmowę publikujemy w dwóch częściach. Zapraszamy do lektury pierwszej z nich.


Marcin Michalski – wielki pasjonat i kolekcjoner wszystkiego co farerskie.

Marcinie, jakie jest Twoje pierwsze farerskie wspomnienie? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o owczym archipelagu?

Chciałbym odpowiedzieć, że zaczęło się od fascynacji prozą Williama Heinesena, że zachwyciła mnie poezja Tóroddura Poulsena i malarstwo Mikinesa i Frimoda Joensena. Ale odpowiedź jest o wiele bardziej przyziemna i jeśli cofnę się do czasów nastolackich, Wyspy Owcze wyświetliły się mi dzięki piłce nożnej i grze w kapsle. To była pierwsza połowa lat 90. Któryś z kolegów miał „maściaka” z pięknym farerskim krzyżem i nazwą archipelagu. Kraj o nazwie „Wyspy Owcze”?! Intrygowało nas to. W prasie sportowej (nie znaliśmy jeszcze internetu!) pojawiały się czasem wzmianki o piłkarskiej reprezentacji Farerów, a w niej te egzotycznie brzmiące nazwiska: Mørkøre, Dam, Jarnskor, Reynheim. Chyba w Sportowej Niedzieli pokazali skrót meczu Wysp Owczych i Jensa Martina Knudsena w jego ekstrawaganckiej czapeczce. Gość wychodził na pewniaka przeciwko zawodowcom, cieszył się grą i bronił ich strzały (ok, niektóre puszczał;). To działało na wyobraźnię. W tak błahy sposób zakiełkowała pasja.

Jakie było Twoje największe zaskoczenie na Owczych?

Dla mnie Wyspy to kraina koincydencji, czego zacząłem doświadczać od pierwszego dnia pobytu. Niezliczone zbiegi okoliczności, które dodawały zwykłym dniom magicznej aury – wybaczcie patos. Pamiętam, że przed jednym z wyjazdów na Wyspy wręcz kompulsywnie oglądałem na YouTubie fragmenty farerskiego programu satyrycznego „E elski Førjar”, szczególnie filmik gdzie Elsa Maria Olsen w roli kobiety po przejściach śpiewa o swojej śwince morskiej.

Jakiś czas nawet korespondowałem z Elsą Marią, pytając ją o różne wątki sceny kulturalnej Wysp. Mieszkała wtedy w Danii.

Potem mi minęło, a kilka miesięcy później znów byłem na Wyspach. Któregoś dnia podjechałem do Sandvík na wyspie Sandoy. Środek tygodnia, w osadzie żywego ducha – ludzie w pracy, dzieciaki w szkole. Farerskie peryferia. Miałem już odjeżdżać, gdy zobaczyłem przy porcie trzy osoby, szły w kierunku pirsu. Facet z tej ekipy miał kamerę. Farerska telewizja przyjechała nakręcić rozmowę z sołtysem Sandvík, przysłali kamerzystę i reporterkę. Coś mnie tknęło już z daleka – ta kobieta. W miarę zbliżania się do nich, rosło moje radosne zdumienie, że oto farerska rzeczywistość znów płata mi figla – tą reporterką okazała się Elsa Maria! Wróciła na Wyspy i pomagała w mediach. I w przypadkowy dzień o przypadkowej godzinie spotkaliśmy się w totalnie abstrakcyjnym porcie Sandvík. Bardzo się ucieszyłem na tę koincydencję, pogadaliśmy jeszcze potem trochę na promie, bo wracali tym samym, kilka godzin później. Z tego typu zbiegów okoliczności był utkany dosłownie każdy mój pobyt na Wyspach.

Które z farerskich wspomnień najbardziej zapadło Tobie w pamięci?

To dość trudne pytanie, bo tych wspomnień nagromadziło się mnóstwo. Część ma już od dawna problem, by pomieścić się w szufladkach w głowie 😉 Ale wciąż doskonale pamiętam pierwsze chwile na Wyspach. Opóźniony lot z Danii, silne turbulencje przy lądowaniu, a po wyjściu z samolotu niesamowity zapach powietrza – wiatru, trawy, oceanu. Coś, czego nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Nie wiem czy osoby, które były na Wyspach zgodzą się ze mną – zapach Farojów jest specyficzny, niepowtarzalny i wyrazisty. Tęsknię za nim.

Wciąż pamiętam mnóstwo momentów przyjemnych, ale też i strasznych. Samotny spacer przez wyspę Kalsoy i wręcz zwierzęcy lęk w jednym z tuneli, gdzie w pewnym momencie nikną oba krańce i robi się tak ciemno, że nie widzisz swojej dłoni przed oczami, słychać za to jakieś szmery. Czułem wtedy silny strach, tym bardziej, gdy okazało się, że światło latarki w moim telefonie nic nie pomoże. Polecam Wam odnalezienie tego tunelu i powtórzenie eksperymentu – nawet wjeżdżając autem i parkując w jednej z zatoczek do mijania, tamtejsza wilgotno-szepcząca ciemność robi kolosalne wrażenie.

Kilka kilometrów dalej wyrasta senna osada Mikladalur – po tunelowych ekscesach jawi się niczym ziemia obiecana…

Zbliżamy się do jednego z tuneli na Kalsoy

Razem z Maciejem Wasielewskim wydaliście w roku 2011 pierwszą na polskim rynku książkę poświęconą Wyspom zatytułowaną “81:1. Opowieści z Wysp Owczych”. Kilka miesięcy temu ten arcyciekawy zbiór reportaży doczekał się drugiego wydania. Kiedy narodził się pomysł na jej napisanie? Skąd pomysł, aby wybrać się akurat tam?

W liceum i na studiach rozkwitała w nas fascynacja literaturą faktu. Poznawanie świata dzięki książkom i prasie było mi zawsze bliskie – cała ta otoczka, że autor gdzieś jedzie, żmudnie zbiera materiały, sprawdza informacje i w efekcie czytelnik dostaje wycinek dotychczas nieznanej rzeczywistości. W przypadku Wysp Owczych nasza ciekawość pozostawała niezaspokojona. Pojedyncze reportaże gazetowe Iwony Trusewicz i Tomka Kabata, nieliczne wzmianki w literaturze akademickiej – chcieliśmy wiedzieć więcej. Pomysł na książkę narodził się więc z nienasycenia, ale też z determinacji Maćka. To on od początku uwierzył w ten pomysł i mobilizował nas, że warto, że się uda, że trzeba.

Dodam, że na jeden z naszych wyjazdów na Wyspy zabraliśmy w miarę profesjonalną kamerę. Nakręciliśmy kilkanaście godzin „surówki”, z ambitnym planem, by to zmontować i opublikować. To się nigdy nie stało, zabrakło uporu i umiejętności. Technicznie byłaby to bardzo słaba produkcja, natomiast broniłby ją pewnie walor dokumentalny. Jestem piekielnie wdzięczny Kubie Witkowi, że po latach tego typu film jednak powstał – zrobiony przez innych ludzi i w innym stylu, ale także z uważnością na farerski detal i z wysłuchaniem historii mieszkańców Wysp.

A ostatnio napisałem Maćkowi: “ciekawe jakby się ten nasz materiał oglądało po latach”. Odpisał: “z tego co pamiętam, to nieostro”.

Czy dostrzegasz różnice w odbiorze książki wtedy i dzisiaj? Czy planujesz, wspólnie z Maciejem, spotkania autorskie?

Drugie wydanie książki zyskało nową okładkę i okazało się, że część środowiska wydawniczo-czytelniczego nie pamięta o „dawnej” wersji „81:1”. Osiem lat od premiery to wieczność, tym bardziej, że – nie oszukujmy się – nasza publikacja była na rynku raczej egzotyczną ciekawostką aniżeli wybitną literaturą. Odbiór po premierze był oszałamiająco piękny, z kolejnymi latami zainteresowanie – co zrozumiałe – gasło. Choć i tak uważam, że żywot naszej książki jest jak na panujące standardy bardzo długi. Czytelnicy ją pamiętają i jest to bardzo miłe. Już od dawna nie było wokół niej spotkań autorskich, ale to naturalna kolej rzeczy. Cieszę się natomiast, że teraz, dzięki Twoim „Farerskim kadrom”, zainteresowanie Wyspami rozkwita na nowo. Farerska sztafeta biegnie dalej 😉 Tym piękniej, że powstaje jeszcze jedna polska książka o Wyspach Owczych – i jej autorem nie będzie żaden z nas 😉

Na Wyspach Owczych gościłeś aż sześciokrotnie. Owocem tych podróży była wspomniana już książka, blog, przebogata kolekcja farerskich ciekawostek i smaczków. Na bieżąco śledzisz wydarzenia z Farojów, mimo, że ostatni raz na dalekim archipelagu byłeś w roku 2012. Czy ciągnie Ciebie na Owcze? Czy szykuje się kolejna, siódma już wyprawa?

Wybiorę się, o ile wybudują most kolejowy między Danią i Wyspami. Z wiekiem coraz gorzej znoszę turbulencyjne loty i niespokojne rejsy. Śledzę i popieram szwedzki trend „flygskam”, promujący ekologiczny transport. Stąd moja prośba do rządów Danii i Wysp Owczych – pomyślcie o połączeniu kolejowym, by oszczędzić nam przygód w powietrzu i na oceanie!

A mówiąc zupełnie serio – na pewno chciałbym wrócić, ale nie wiem kiedy to nastąpi. Obserwuję w internecie zmiany, jakie zachodzą na Wyspach, próbuję utrzymywać kontakt z ludźmi – ale wiadomo, że to tylko namiastka. Wynotowuję sobie cele i zadania na kolejną wyprawę – gorąco wierzę, że kiedyś znów stanie się faktem.

Co z rozmów o przyszłości, które trafiły na karty “81:1” stało się farerską rzeczywistością w 2019 roku? Które wtedy formułowane obawy spełniły się? Czy pokusisz się o porównanie Owczych z Twojej pierwszej wizyty i dzisiejszych?

I tu muszę się Maćku i Tobie czytelniczko lub czytelniku przyznać ze wstydem, że nie pamiętam jakie to przewidywania były w „81:1”. Niepodległość? Jej nie ma, ale to szereg poważnych, wieloletnich decyzji ekonomicznych, geopolitycznych i administracyjnych, setki uwarunkowań, które najlepiej nakreśliłby Ivan Eysturland (gorąco pozdrawiam Ivana i Kingę!).

Trudno mi wysnuwać porównania, ponieważ dawno mnie na Owczych nie było. Jestem teraz zaledwie farerofilem korespondencyjnym – mogę podpierać się tym co usłyszałem od znajomych i co wyśledziłem z perspektywy internetu.

Coraz większe wrażenie robi na mnie farerska inżynieria i architektura. Pod fiordem między Tórshavn i Eysturoy kończą przekopywać tunel drogowy, bodaj jedyny na świecie z rondem pod oceanem. Za chwilę wezmą się za podmorską przeprawę na Sandoy, a i o tunelu na Suðuroy przestaje się mówić w kategoriach science-fiction.

Imponuje mi nowy ratusz w osadzie Norðragøta – genialna realizacja użyteczności publicznej, będąca zarazem osobliwą, trawiastą kładką nad strumieniem. Świetnie wyglądają powstałe niedawno budynki szkoły Glasir czy Banku Nordik w Tórshavn, podobnie hala koncertowo-teatralna SALT na Suðuroy. A znajdzie się tego sporo więcej, o czym opowiedziałaby pewnie Klaudia Borowiec, młoda polska architekt, pracująca na Wyspach w pracowni Henninga Larsena.

Jako osoba lubiąca dobrze zjeść, dostrzegam rozkwit farerskiej oferty knajpianej. Począwszy od KOKS-u, z ich gwiazdkami Michelina, przez miejsca bardziej pospolite, których jednak nie było tych kilka lat wstecz. Dziś na archipelagu można zjeść choćby ramen, rzetelne burgery, owoce morza, napić się najwyższej jakości kraftowego piwa, spróbować fermentowanych potraw kuchni farerskiej czy wybrać coś z asortymentu hodowanych tu z coraz większymi sukcesami owoców i warzyw.

Te wszystkie pozytywne zmiany generują coraz większy ruch turystyczny. Pojawiają się doniesienia o przeładowaniu archipelagu turystami. Przed Farerami duże wyzwanie, by utrzymać otwartość na gości, a zarazem ochronić Wyspy przed zadeptaniem i innymi zagrożeniami turystyki masowej.

Wyspy Owcze to dziś także miejsce wyraźnych zmian społecznych, ale tu wkraczamy na kolejny wielki obszar, a nie chcę i nie umiem podjąć się diagnozy na odległość.

Widok na Lítla Dímun

“W Warszawie, gdzie mieszkam, jest szeroka aleja, biegnąca na północny zachód. Wyobrażam sobie, że prowadzi wprost do Tórshavn, a wiatr, który mnie owiewa, nadleciał właśnie stamtąd” – tak w “Farerskich kadrach” opisałeś swoją nostalgię za Wyspami. Za czym farerskim najbardziej tęsknisz w Warszawie?

Tęsknię za poznanymi ludźmi. To nie były żadne głębokie przyjaźnie, ale czułem wielką radość, gdy w trakcie moich kolejnych wizyt spotykałem kogoś znajomego, witającego mnie serdecznie “a ty znowu tutaj?!”. Tęsknię też za samotnością, którą sobie tam fundowałem. Kupowałem w spożywczaku Frukost Crackersy od Göteborg’s kex i snułem się bez celu, gdzie głowa poniosła. Robiłem bezładne notatki, podglądałem zachowania ludzi, chciałem jak najwięcej zobaczyć, przeczytać i usłyszeć, by jak najwięcej zrozumieć. Tęsknię za zapachami i za wrażeniami. Tęsknię za znajomościami, którzy już nigdy nie będą takie, jak dawniej. Pytałeś Maćku o kolejną wyprawę – jest pewne, że będzie miała potężny ładunek emocjonalny, może dlatego ją odwlekam.


Część druga