Dziś zapraszam na ciąg dalszy rozmowy ze współautorem pierwszej polskiej książki poświęconej Wyspom Owczym – „81:1. Opowieści z Wysp Owczych” – Marcinem Michalskim.
Zainspirowany “farerskim psychotestem” z naszego spotkania w ramach Nordic Talking, pozwól, że zrewanżuję się podobnym pytaniem. Jakie skojarzenie przychodzi Tobie na myśl w związku z tymi farerskimi miejscami i zjawiskami:
Vestmanna
O jedno skojarzenie będzie trudno. Wierzę, że w piwniczce domu pewnej kobiety, z którą pracowałem w przetwórni ryb, nadal leży moja hulajnoga. Vestmanna kojarzy mi się z pachnącym starymi książkami domem Jonharda Mikkelsena, który opowiadał mi o dziejach języka farerskiego. Vestmanna to szkoła, przetwórnia ryb, stacja benzynowa i sklepik w sercu miasteczka – miejsca wymiany myśli, spotkań z realnymi ludźmi. Vestmanna to też dawne cośrodowe granie w badmintona w hali sportowej – mógł wpaść każdy, niezależnie od umiejętności. I wreszcie pensjonat Krakureidrið (czy wciąż istnieje?), gdzie miałem szczęście mieszkać z kilkoma młodymi Farerami – obserwować ich codzienność, jeść razem naleśniki i mrożonki, dyskutować i milczeć.
Tórshavn
Uwielbiam las (park?) miejski Viðarlundin i jego okolice. Można zgubić się, spacerując alejkami, i jest nieco inaczej niż wszędzie indziej. Po sąsiedzku mamy fenomenalne muzeum sztuki i rzeźby stojące w plenerze. Kawałek dalej jest kompleks sportowy, gdzie zawsze leżą pozostawione piłki i można strzelić na bramkę, poczuć się jak reprezentant Wysp Owczych. Niedaleko stadionu mieszkają Agnieszka i Birgir Johannesen, od których dostałem masę ciepła i wsparcia, a czasem i dach nad głową. Z drugiej strony parku stoi Williamshús, dom Williama Heinesena, zaadaptowany na niepozorne muzeum. Miejsce magiczne. Z kolei od strony centrum, przy Niels Finsens gøta 38 założono jakiś czas temu muzeum miejskiego dziedzictwa Tórshavn, savnið hjá Birgari. Z tego co widziałem, jest w nim mnóstwo ciekawych eksponatów, w tym unikalnych staroci związanych z historią Havnu. Kustoszem tego muzeum jest pan Birgar, który każdego dnia skoro świt przychodzi na półwysep Tinganes i wciąga na maszt farerską flagę, by powiewała dumnie u wlotu portu.
Slaið ring
Któregoś razu spacerowałem sobie po zachodniej części Tórshavn i trafiłem na ulicę Hammershaimbsgøta, przed wydział języka i literatury tamtejszego Uniwersytetu. Potoczyło się jak to na Wyspach: ktoś zaprosił mnie do środka, poczęstował ciastem i kawą, a chwilę później wciągnęli mnie do tańca. Nawet gdzieś na YouTubie jest to sfilmowane. Pamiętam, że tańczyłem sztywno i nie płynąłem tak pięknie jak Farerzy, ale czułem radość i więź z całą gromadą tańczących. Doświadczyłem w jaki sposób może spajać się wspólnota – przy hipnotycznym śpiewie i miarowych przetuptywaniach po podłodze.
Sámal Joensen-Mikines
Jedną z najcenniejszych farerskich rzeczy, jakie mam w domu, jest album „Mikines” pod redakcją Aðalsteina Ingólfssona. Potężna publikacja, waży ze trzy kilo, jest w niej mnóstwo reprodukcji i skrupulatnie przedstawiony życiorys malarza – po angielsku! Mikines był postacią niejednoznaczną i fascynującą. Korzystając z albumu, przetłumaczyłem fragment wspomnień jego syna. To zaczynało się tak: „Tato opowiadał nam, że jako dziecko zbudował sobie skrzypce z pudełka po cygarach i ścięgien grindwali. Gdy skończyłem siedem lat uznał, że powinienem poznać jak działa maszyna parowa”.
https://havnar.blogspot.com/2012/12/mikines-artysta-mikines-ojciec.html
Album daje genialne świadectwo tego kim był Mikines, co go kształtowało, w jakich realiach rodził się jego wielki talent.
Fugloy
Dotarłem tam dwukrotnie i za każdym razem było pięknie, ale nie spotkałem prawie nikogo. Fugloy znam więc lepiej z filmu „Burtuhugur. Faroese observations” Teitura Árnasona Dahla, do którego angielskie napisy stworzył Ivan Eysturland.
Jakiś czas temu żona Ivana, Kinga, napisała do „Zewu Północy” tekst o Fugloy. Było w nim sporo cudowności, choćby wzmianki o Elmarze – jedynym uczniu na wyspie, czy o osobliwej stacji benzynowej dla aut, które sprowadzono na wyspę i po której jeżdżą bez tablic rejestracyjnych.
Marzy mi się obejrzenie nakręconego niedawno dokumentu “Zacharias” o farmerze z fuglojskiego Hattarvík.
Tunel Vágar – Streymoy
Gdy otwierano go w pochmurną grudniową niedzielę 2002 roku, gospodynie z sąsiednich osad upiekły pięciometrowy tort. Wyglądał jak makieta tunelu – miał skały z migdałów i orzechów, posypkę imitująca trawę, a wewnątrz małe świeczuszki, przypominające lampy. 2500 ludzi podziwiało tort, a potem przespacerowali gromadnie pod dnem oceanu. Dwa dni później przez tunel przejechały pierwsze auta. Później Farerowie tak się rozochocili w borowaniu pod oceanem, że właśnie planują piątą podmorską przeprawę, najtrudniejszą inżynieryjnie, bo najdłuższą.
Suðuroy
To wydarzyło się naprawdę: wysiedliśmy z Maćkiem z auta na starej górskiej drodze między Sumbą i Loprą. Potężnie wiało, choć dzień był dość pogodny. W zasięgu wzroku nie było żadnej cywilizacji – tylko trawiaste zbocza, klify i ocean. Maciek wziął z torebki ostatniego żelka i w tym momencie wiatr wyrwał mu z ręki puste opakowanie. Pofrunęło kilkaset metrów od nas, już za kraniec klifu, kręciło bączki niczym latawiec. Nie umiem powiedzieć ile minęło: pół minuty, może trochę więcej. W każdym razie opakowanie przyleciało z powrotem do naszych rąk i jak gdyby nigdy nic zabraliśmy je ze sobą.
Eivør
Odkąd zaśpiewała na żywo piosenkę „Salt” w hali warsztatów kolejowych w Wilnie prawdopodobnie już nic piękniejszego w światowej muzyce się nie wydarzy.
Oglądałem Eivør, gdy koncertowała na Halfway Festival w Białymstoku oraz w kinie Rialto w Katowicach – pod względem otoczenia to były bardzo różne występy, ale w obu wydawała się niczym z innej planety.
Jestem bardzo szczęśliwy, że przy lingwistycznym wsparciu Sabiny Poulsen i Michała Przybylskiego udało mi się przetłumaczyć z farerskiego jedną z jej piosenek.
https://havnar.blogspot.com/2017/12/eivr-palsdottir-i-tokuni-proba.html
Język farerski
„Ikki koyra blátt pappír í WC kommunna” – „prosimy nie wrzucać błękitnego papieru do sedesu”. To było pierwsze zdanie, które nauczyłem się wymawiać z niemal idealnym farerskim akcentem. Taki napis wisiał w toalecie w przetwórni ryb, gdzie pracowałem. Papierowe ręczniki były sporych rozmiarów i zapychały odpływ.
Lubię poupajać się melodyjnością farerskiego. Oglądam reportaże i relacje sportowe na kvf.fo, słucham muzyki. Wpiszcie sobie na YouTube choćby „Mítt land” Kendar røddir albo „Loyndarmál” Byrta Faroese lyrics. Farerski w praktyce. Jak wrażenia?
Rok temu podczas Nordic Talking dyskutowaliśmy w małym gronie o prawie Jante. Czy biorąc je pod uwagę, zrezygnowałbyś z pewnych przygód (jak chociażby przejazd hulajnogą przez podmorski tunel), które razem z Maciejem przeżyliście na Wyspach i opisaliście w książce?
Nie bardzo rozumiem związek prawa Jante z wątkiem hulajnogowym – przejazd był przede wszystkim przygodą wynikającą z ciekawości. Po fakcie dostał ironiczną nadbudowę „nie lada rekordu” na potrzeby rozdziału „81:1”, w którym jest sporo z żartobliwej konwencji, głównie gdy piszemy o sobie 😉 Nie było w tym nic z zamachu na mentalność Jante, choć teraz gdy pytasz, dostrzegam, że ktoś mógłby tak to zinterpretować. Z perspektywy czasu myślę, że farerska policja mogła swobodnie wlepić nam mandat za brak wyobraźni – choć staraliśmy się zachować wszelkie środki bezpieczeństwa. W tunelu było zimno i mokro, śmierdziało spalinami, a pojazdy mijały nas z dużą prędkością…
Jeśli chodzi o mechanizmy prawa Jante, to zagadnienie jest poważne i byłoby cenne przyjrzeć się jego farerskiemu obliczu. Stałe funkcjonowanie “na widoku” społeczności, skutkujące mocną wzajemną kontrolą. Postawy nie wprost, zazdrość, problemy z samooceną. Ilona Wiśniewska opisywała charakter prawa Jante w Norwegii i pokazywała jak z przykazań Jante „nie sądź, że komuś na tobie zależy” czy „nie sądź, że się do czegoś nadajesz” wynikał realny brak reakcji na jawne, ewidentne zło. Za tym stało wiele jednostkowych dramatów i tragedii. Dziś wiemy, że i na Wyspach to zło czai się bliżej, niż nam się wydaje.
Wyspy Owcze coraz częściej goszczą w polskich mediach. Archipelag trafia na nagłówki głównie przy okazji kolejnego grindadrápu. Jakie jest Twoje spojrzenie na ten, budzący wiele kontrowersji, farerski zwyczaj?
Ludzie w Polsce mordują i zjadają krowy, świnie, kurczaki, gęsi, kury, kaczki, indyki, kozy, owce, cielęta, króliki, bażanty, kuropatwy, dziki, jelenie, perliczki, przepiórki, sarny i kilka innych. W naszych marketach można kupić mięso m.in. z kangurów, krokodyli, gołębi, chyba też płetwy rekina. Ludzie na całym świecie mordują i zjadają setki gatunków różnego rodzaju zwierząt, choćby słonie, osły, psy. Farerowie mordują i zjadają grindwale, owce, ptaki. Jeśli nadszedł czas, by się opamiętać, to kto ma zacząć i w którym momencie? Wszyscy naraz? Dzisiaj? Polecam książkę dyrektora warszawskiego ZOO Andrzeja G. Kruszewicza “Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”.
Przeczytamy w niej choćby o tym, że co roku bardzo wiele waleni ginie w sieciach wielkich trawlerów rybackich, jako skutek uboczny procesów przemysłu rybnego. Przemysł ten koszmarnie dewastuje przyrodę, o czym alarmuje wielu naukowców. Grindwale poza Wyspami Owczymi wyrzuca się w całości na zmarnowanie, ponieważ celem połowu są dorsze, halibuty, łososie – to na nich skupia się zapotrzebowanie ludzi. Tym samym wspierając europejski i światowy przemysł rybołówczy w aktualnym kształcie, my także przyczyniamy się do śmierci grindwali. Choć oczywiście bezpośrednio nie mamy z nimi kontaktu. Obecność łososia, miruny czy dorsza na naszym talerzu, jest okupiona – można to stwierdzić niemal z pewnością – śmiercią jakiegoś walenia. Do tego my, Polacy, mamy bardzo bogatą i równie fatalną dla przyrody tradycję mordowania w rzeźniach. Co zrobić, by ograniczyć krzywdzenie zwierząt?
Jesteś wielkim fanem farerskiego futbolu, prowadzisz poświęcony mu fanpage na Facebooku. Jakie perspektywy rysują się przed piłką nożną na Wyspach Owczych?
Zachęcasz mnie, bym postawił się w roli eksperta, ale ja farerski futbol odbieram przede wszystkim zmysłami, wczuwaniem się w atmosferę. Wiesz, mecze ligi jako miejsce spotkań ludzi na trybunach, dzieciaki ganiające po murawie, trąbienie klaksonami po golach, wichura zwiewająca piłkę przed rzutem karnym – czego doświadczył w Argir Łukasz Cieślewicz. W głowie siedzi mi zastanawiająco wiele faktów o farerskim futbolu, ale trudno mi fachowo przeanalizować co czeka tamtejszy futbol. Ostatnio reprezentacja Wysp zagrała jak równy z równym z Norwegią – i to jest coś. Przegrali co prawda w Tórshavn 0:2, ale mieli więcej dogodnych sytuacji niż Norwegowie. Nie tak dawno farerska kadra do lat 21 zremisowała dwa razy z rówieśnikami z Polski – w meczu na Wyspach Polakom dopisało szczęście, bo wyrównali w ostatniej akcji meczu.
Farerski futbol ewidentnie się profesjonalizuje. Rośnie kolejne pokolenie chłopaków i dziewczyn, którzy traktują sport serio i stawiają sobie ambitne cele. Zawodnicy wyjeżdżają już nie tylko do krajów nordyckich, ale i na Wyspy Brytyjskie, a ostatnio jeden z młodych talentów zaliczył przygodę w klubie z Portugalii. Na pewno wiele by dała budowa hali z pełnowymiarowym boiskiem, żeby farerskie kluby mogły trenować pod dachem w miesiącach ciemnic i sztormów – podobno jest to w planach.
Życzę im jak najlepiej, ale wciąż przeważa u mnie romantyczne podejście do piłki. Wracam myślami na wyboiste trawiaste boisko w Hvalbie, gdzie co tydzień spotykają się pograć lokalne kobiety. Myślę o starym boisku w Eiði, przerobionym parę lat temu na camping. Bierze mnie nostalgia za księżycowym placem w Sumbie. I z wielką chęcią oglądam skróty meczów ligowych, bo w grze Farerów znać szczerą pasję, nawet jeśli któryś zawodnik skiksuje i nawet jeśli w transmisji niewiele widać, bo nad boiskiem zaległa mgła. Gwoli ścisłości – nie brak tam zagrań kunsztownych. Kto widział bramkę Michała Przybylskiego, strzeloną przewrotką w Fuglafjørður, ten wie, że zdarzają się tam rzeczy piłkarsko wielkie, nawet w skali Europy.
Owczy archipelag staje się coraz lepiej znany, także w Polsce. Coraz więcej naszych rodaków spędza na nim swój wolny czas. Czy to rosnące zainteresowanie dostrzegasz także na swoim blogu?
Mam sentyment do mojego bloga, prowadziłem go systematycznie przez kilka lat, ale dziś – umówmy się – jest on jednym z ostatnich miejsc w sieci, gdzie trafiają ludzie zainteresowani Wyspami Owczymi. Niewiele w nim informacji praktycznych, nowych postów brak, szablon z początków internetu. Statystyk odsłon nie sprawdzałem wieki.
Ale, cholera, super, że on wciąż jest. I niech sobie wisi. Może ktoś kiedyś pomoże mi go przenieść w nowocześniejsze środowisko, może znajdę energię, by tchnąć w niego nowe życie. Czasem tam zaglądam i trafiam na treści, których nie pamiętałem, a które wytrzymują próbę lat. O farerskiej sztuce, muzyce, literaturze. O kinematografii, przyrodzie i obyczajowości. Niemało wywiadów, opinii, jakieś ogólniejsze impresje o podróżowaniu. No i dużo fotografii, przeważnie pożyczonych, ale tworzących niezły ogród rozmaitości.
Tak, to wciąż dobry, choć nieco zapomniany adres. Polski net jest dziś coraz bogatszy w treści dotyczące Farojów – to cieszy. Szczególnie w kwestii zdjęć można trafić na rzeczy oszałamiające. Gdyby ktoś zechciał to skatalogować, ma robotę na długie tygodnie.
Wyspy Owcze to dla Ciebie…
Niezwyczajna społeczność i pustkowia niczym z prehistorii. Mikrokosmos nieoczywisty. Ale coraz trudniej mi się teoretyzuje o Wyspach Owczych. Gaśnie we mnie kawałek mojego świata…
Zdjęcia z archiwum Marcina Michalskiego