Dwudziesty trzeci kwietnia 2014 roku, godzina 20.03 czasu lokalnego. Ozdobiony sylwetką głuptaka Airbus 319 farerskich linii lotniczych przebija się przez watę chmur. Słońce od kilku minut jest już tylko wspomnieniem. Dominująca biel za oknem przeistacza się powoli w szarzyznę, a maszyną oznaczoną rejestracją OY–RCG (kilka lat później otrzyma za patronkę farerską artystkę Elinborg Lützen) zaczyna lekko miotać. Wolę nie myśleć, jak przy zimowej pogodzie pod koniec lat 80. rzucało używanymi wówczas przez Atlantic Airways latającymi łupinkami z serii BAe 146.

Niniejszy wpis jest fragmentem książki „Farerskie kadry”.

Lądowanie na Wyspach Owczych

Godzina 20.18. Maszyna obniża pułap już przez dobry kwadrans. Słychać charakterystyczny dźwięk wysuwanego podwozia i czuć lekkie szarpnięcie. Zaczynam wyglądać przez okienko w poszukiwaniu lądu. Bezskutecznie. Dominuje typowo farerskie połączenie chmur i mgły, której rodzajów Farerowie wyróżniają całe tuziny. Nagle szara wata znika i widzę łagodne zbocze porośnięte żółtawozieloną trawą. I niemal w tym samym momencie przyziemienie, po którym następuje burza oklasków od pasażerów. Chwilę później tradycyjne powitanie szefowej personelu pokładowego, rozpoczynane zwrotem: Góðu ferðafólk, vælkomin heim (pol. drodzy pasażerowie, witajcie w domu).

Godzina 20.25. Wysiadam z samolotu. Uderzenie chłodnego, świeżego powietrza odblokowuje zmysły. Wiatr, zawiesina drobnych kropelek, słonawy zapach morza. I ten przedziwny, przytłumiony przez mgłę i okryty żółtawozielonkawą tapicerką krajobraz. Coś, za czym, jak się później okaże, tęsknić będę przy każdym wylocie z Wysp Owczych. I do czego wracać będę kolejne cztery razy.

Terminal Vága Floghavn przed remontem

Godzina 20.30. Krótki spacer do terminalu Vága Floghavn przy lekkim opadzie atmosferycznym, który może być równie dobrze deszczem, jak i skraplającą się mgłą, w pełni wystarcza jako orzeźwienie po locie z Kopenhagi. Na progu wita wszystkich uśmiechnięty celnik z psiakiem. Zwrot „uśmiechnięty celnik” chyba tylko na Farojach nie trafia do słowników jako egzemplifikacja hasła „oksymoron”. W środku pasażerowie dzielą się błyskawicznie na dwie grupki – czekających na odbiór bagażu i tych, z których już po chwili uformuje się spory ogonek do sklepu wolnocłowego. Ogonek w składzie zdecydowanie tubylczym. Późniejsze porównanie cen rozwieje wszelkie pytania i wątpliwości. Flaszka wyśmienitej okowity Havið, dostępna w liczącej kilka sklepów sieci państwowego monopolu Rúsdrekkasøla Landsins to wydatek rzędu stu osiemdziesięciu złotych. Na lotnisku – niemal trzykrotnie mniej. Tym samym uzupełniam skromne doświadczenie początkującego farerskiego wędrowca o cenną wskazówkę.

Dolina Kollafjarðardalur

Pierwsza rzecz, którą przybysz czuje się uderzony, gdy statek zbliża się do portu Havnen, stolicy Faerø, jest niepozorność tego miasta i olbrzymie pustkowie, jakim jest ono otoczone ze wszystkich stron. W dół aż do nagiego wybrzeża, które morze poszarpało w niezliczone cyple i szkiery, ciągnie się tylko skaliste pustkowie; ku górze przechodzi ono w pustynne pasmo wzgórz, a za nim wznoszą się dzikie górskie turnie. I oto człowiek przybył do jednego z tych miejsc, gdzie świat się kończy, do dalekich wysp, które Wergiliusz w swoich Georgikach wspomina z pewną jakby trwogą jako Ultima Thule.

William Heinesen, Wyspy dobrej nadziei

Godzina 20.40. Lekko spóźnione błękitne volvo 9700 rusza spod terminalu na trasę oznaczoną numerem trzysta, łączącą ostatnim wieczornym kursem lotnisko ze stolicą. Droga do Tórshavn skróciła się z dziewięćdziesięciu do pięćdziesięciu minut, po otwarciu w roku 2002 pierwszego na archipelagu podmorskiego tunelu. Nie trzeba już w Oyrargjógv czekać na prom Ternan, który w kwadrans pokonywał cieśninę rozdzielającą wyspy Vágar i Streymoy. Każdy mój kolejny powrót na Wyspy Owcze wymuszać będzie aktualizację farerskich statystyk: rok 2015 – na Sandoy zorganizowano pierwszy Festiwal Ziemniaka, rok 2016 – wyspa Hestur otrzymała własną linię promową (aby wybrać się na Hestur i skorzystać tam chociażby z poczty, czynnej raz w tygodniu przez półtorej godziny, trzeba wcześniej zgłosić się telefonicznie), rok 2017 – otwarcie dwudziestego na Wyspach tunelu (alternatywa dla malowniczej, ale zagrożonej lawinami i osunięciami ziemi drogi do Viðareiði), rok 2018 – w Tórshavn uruchomiono czwartą sygnalizację świetlną (z inteligentnym systemem sterowania), co podbiło do pięciu łączną liczbę skrzyżowań na Wyspach, na których trzeba czekać na zielone światło.

Przystanek Effo í Kollafjarðardali

Godzina 21.08. Przystanek Effo í Kollafjarðardali. Farerski zmierzch, który już w połowie maja nie przeistacza się w pełni w czarną noc. Przyklejona do leżącej pośrodku niczego stacji benzynowej błękitno-biała wiata przystankowa, zabezpieczona bramką powstrzymującą niechcianych, wszędobylskich kudłatych pasażerów. Nieśmiała plama światła w morzu zamglonej zieleni z białymi i szarymi owczymi plamkami. Tak oto dotarłem do miejsca, w którym to Matka Natura nadal dyktuje warunki. Gdzie wszystko odzyskuje właściwe proporcje. Miejsce magiczne? Nie, zresztą cóż to znaczy? Wyciszające i skłaniające do refleksji? Z pewnością.

Jeśli można zakochać się w miejscu, i to od pierwszego wejrzenia, to mnie farerska miłość dopadła pewnego kwietniowego wieczoru na przystanku Effo í Kollafjarðardali. Linia numer trzysta, kurs do Tórshavn.


Niniejszy wpis jest fragmentem
książki „Farerskie kadry”.