Język farerski wraz z wprowadzeniem reformacji na Wyspach został zepchnięty na margines. Przez kilka wieków to język duński był używany w kościele, szkole i administracji. Farerski przetrwał te trudne czasy w formie ustnej – używany na co dzień oraz w postaci ballad przekazywanych przez kolejne pokolenia. Jedna z teorii, z którą się spotkałem, twierdzi nawet, że przetrwanie swojego ojczystego języka Farerowie zawdzięczają także owcom. Ich hodowla wymagała bowiem specjalistycznego słownictwa, którego brak w duńskim.
Skoro Farerowie posiadają własne określenia na smartfon (snildfon; snild – o niepospolitych możliwościach), taxi (leigubilur; leiga – wypożyczać + bilur – samochód) i CD (fløga), to nie powinno nikogo dziwić blisko 240 słów w farerskim słowniku, które związane są z hodowlą owiec.
Gdzieś wśród wzgórz wokół Vestmanny
Każda z owiec ma swój własny temperament. Słowem neisti określa się te bardzo nieśmiałe, flogstyggur tylko nieco nieśmiałe, zaś fúsur to dzicy kudłacze, trudni do złapania. Krótkie niðurfallin określa owcę, które zeszła ze wzgórz, jednak odmawia współpracy przy próbie zaprowadzenia ponownie na górskie pastwisko. Owce przemoczone przez morską wodę to sjóbaskaðir. Taką z turystycznym zacięciem, zwiedzającą pastwiska należące do innego stada, określa się jako útrendur.
Młode owcze pokolenie, niedaleko Norðasta Horn
Najbardziej urzekł mnie jednak czasownik stoyta w lapidarny sposób zamykający czynność polegającą na zaganianiu owiec, które zostały zebrane w małe stadko wśród górskich szczytów, przez strome zbocza na płaski teren. Farerowie to istotnie praktyczny naród.
Jens-Kjeld Jensen, naczelny ornitolog, botanik i pasjonat wszystkiego co związane z naturą Farojów, wylicza na swojej stronie internetowej, że do końca 2010 roku na Wyspach Owczych zaobserwowano dziewięćdziesiąt nietoperzy (których farerskie określenie przetłumaczyć można na latające myszy1), z których blisko połowa przypada na, jak to określa, „jesienną inwazję” z 2010 roku. Na Wyspach znalazły się m.in. karlik malutki, borowiec leśny, mroczaki posrebrzany, późny i pozłocisty. Samotny reprezentant gatunku eptesicus serotinus dotarł na odległy archipelag, jak donosi Jens-Kjeld, wraz z materiałami budowlanymi.
Jako pasażerowie na gapę na Wyspy Owcze dotarły także myszy. Pierwsi przedstawiciele gatunku Mus domesticus (mysz domowa) przybyli na Faroje wraz z irlandzkimi mnichami już w VI wieku. Myszy, znane ze swej niebywałej łatwości adaptacji do nowych, często skrajnych warunków życia, stopniowo wytworzyły na Wyspach Owczych dwa podgatunki, opisane po raz pierwszy w 1904 roku. Trwa naukowa debata czy farerską i myczyneską mysz (mus musculus faroeensis, mus domesticus mykinessiensis) można już uznać za „pełnoprawne” gatunki.
Na początku XX wieku w Tórshavn przeprowadzono próbę introdukcji jeża zachodniego (erinaceus europaeus). Bez powodzenia, mimo, że przedstawicieli tego gatunku (których przodkowie żyli już w czasach dinozaurów) spotkać można na sąsiednich Szetlandach, a także na północy Finlandii i Szwecji. Jeża (na szczęście bez stereotypowego jabłka na grzbiecie) farerskie dzieci podziwiać mogą, jako igulkøttur2 lub tindasvín3, jedynie w książkach przyrodniczych.
Rodzimy przedstawiciel jeża zachodniego. Jego głównym pożywieniem są owady, żuki, chrząszcze, pędraki. W menu trafią się czasem jaja ptaków, a niekiedy nawet pisklaki. W Polsce występuje także jeż wschodni – jego brzuszek jest zdecydownnie jaśniejszy niż u kuzyna z zachodu. Informacje i fotografia: Joanna Boruń
Prawdziwą plagą na małych farerskich wyspach, będących miejscami gniazdowania rozlicznych gatunków ptaków, są szczury, które w niekontrolowany sposób podróżują po archipelagu na pokładach promów i statków. Opis tropienia szczurów na Nólsoy czyta się jak prawdziwy kryminał. Oprócz bycia zagrożeniem dla największej kolonii nawałników i populacji maskonurów, szczury przenoszą także pchły i wszy.
Jak podaje w swej ulotce Farerska Agencja Rolnictwa, szczur potrafi przepłynąć nawet 400 metrów. Jego ekspansja i wędrówka między wyspami (na większych dystansach wspomagana promami) jest więc nader prosta.
Ulotka znaleziona na promie Ritan okraszona nagłówkiem „Fyribyrging og oyðing av rottu” (Prewencja i tępienie szczura) oraz bohaterem filmu „Ratatuj”, wydana przez Búnaðarstovan (Farerska Agencja Rolnictwa). Obecność szczurów potwierdzono na siedmiu farerskich wyspach.
Na jednej z podstron jenskjeld.info znaleźć można mrożącą krew w żyłach opowieść o Bożonarodzeniowej Inwazji Owadów w Klaksvík w roku 2013.
After just 20 minutes everything under the [Christmas] tree was alive: ladybugs, spiders and other creepy crawlers enjoyed themselves, apparently planning to take over the entire living room.
(…)
I (Jens-Kjeld) clearly believe, that the „alive” Christmas trees is much more interesting, as there is always far more interesting surprises in the Christmas tree than under the tree!
Farerskie znaczki, jak już z pewnością zauważyliście, są dla mnie istną kopalnią inspiracji do kolejnych notek. Tym razem znaczek projektu Edwarda Fuglø wydany w roku 2015 zabierze nas w świat tradycyjnych dziecięcych zabawek.
Wydrążony barani róg – niezbędny rekwizyt w czasie farerskich imprez i dziecięcych zabaw
Jeszcze nie tak dawno farerskie dzieci bawiły się domowej produkcji szmacianymi lalkami, a więksi chłopcy konstruowali z wydrążonych baranich rogów coś co nazywali hornaklingra1. Z kilku (czterech, pięciu, sześciu, a czasem i więcej) rogów usuwano kostne wnętrze i, wsuwając jeden w drugi, tworzono coś na kształt rogowej obręczy. Chłopcy biegli wtedy z hornaklingrami na pobliskie wzgórza, z których puszczali w dół swoje dzieła.
Czasem ustawialiśmy się w rządku wzdłuż trasy zjazdowej hornaklingri. Uzbrojeni w drewniane pałki staraliśmy się strącić pędzące w dół rogowe pierścienie. Była to raczej zabawa dla większych chłopców. Gdy ze stromego wzgórza toczyła się olbrzymia rogowa obręcz, trzeba było zachować czujność – łatwo można było zrobić sobie krzywdę. Posiadacz obręczy, która toczyła się najdalej miał powody do dumy.
Marius Johannesen: “Føroysk barnaspøl”, Bókaforlagið Grønalíð, 1979
W dawnych, opisywanych przez farerskie podania, czasach wyspa Mykines należała do Farera zwanego Olafem Silnym. Olbrzym o imieniu Rise1 rozkazał Olafowi opuścić swoją wyspę, Rise chciał ją bowiem przejąć na własność. Olaf, zobowiązany za pewne swym przydomkiem, odmówił i stanął do pojedynku z Rise. Olbrzym wygrał i przegnał Olafa na zachodni skraj Mykines. Dzielny Farer praktykował magię, rozkazał więc wyspie, aby podzieliła się na dwie części. Magiczne umiejętności Olafa okazały się całkiem dobre – wyspa istotnie rozpadła się na dwie części, oddzielając mniejszą, na którą zepchnięty został Olaf, od reszty. Olaf poczuł się tutaj bezpieczny, oddzielony stromym przesmykiem od Olbrzyma.
Za wzniesieniem kryje się przesmyk Hólmgjógv i wyspa Mykineshólmur
Wróćmy tymczasem do farerskiej legendy. Rise nie poddał się jednak, widząc, z jego perspektywy, niewielki przesmyk między wyspami. Przeskoczył go bez trudu, rozpoczynając drugą rundę pojedynku. Tym razem to Olaf tryumfował, sprowadzając giganta na kolana i wyłupując mu oko. Rise zaczął błagać o darowanie mu życia. Olaf zgodził się oszczędzić Olbrzyma, pod jednym wszakże warunkiem – Rise ma co roku dostarczać na Mykines trzy rzeczy: olbrzymiego wieloryba, wielkie drzewo i wielkiego ptaka. Ten postawił tylko jeden warunek – nigdy nie wolno narzekać na to co przyniosę, gdyż nigdy więcej nie otrzymasz podobnego daru.
Minął rok od zwycięskiego pojedynku dzielnego Olafa. Mieszkańcy Mykines (niegdyś gęsto zaludnionej wyspy) upolowali olbrzymiego wieloryba. Ogrom mięsa spowodował, że przejedli się i pochorowali. Problemy trawienne wytłumaczyli kiepską jakością mięsa. Zgodnie z warunkiem Giganta w kolejnych latach żaden wieloryb nie zawitał na wody wokół wyspy.
Według legendy, król Olaf Haraldsson II miał zesłać na Farerów, którzy fałszywie stwierdzili, że w ich ojczyźnie nic rośnie (aby uniknąć okrutnie wysokich podatków), klątwę, która sprawiła, że wszystko co znajdowało się na powierzchni ziemi zapadło się pod nią i vice versa. Legenda jest więc doskonałym wytłumaczeniem braku naturalnych lasów na Farojach i ich skalistego krajobrazu.
Korzystając z kolejnego, niezwykle cennego dla Farerów, daru – drzewa – zbudowano na Mykines kaplicę. Ta wkrótce została zniszczona przez nawałnicę. Ludzie na Mykines, nie pomni warunku Rise, ani doświadczeń z wielorybem, stwierdzili, że winne katastrofy budowlanej było złej jakości drewno. Każdy kto odwiedzi Mykines stwierdzi tam absolutny brak drzew.
Tjaldur – ostrygojad, jeden z farerskich ptasich symboli unika pozowania w okolicach Vestmanny
Ostatniego daru – ptaka – mieszkańcy Mykines postanowili nie krytykować. Zgodnie z obietnicą Rise, po dziś dzień, rok rocznie na Mykines przybywają tysiące ptaków (głównie maskonurów i głuptaków). Co ciekawe, spośród licznych gatunków, które spotkać można na Wyspach Owczych, wydrzyk wielki (zwany przez Farerów skua) gniazduje tylko na Mykines. Co więcej, wedle starych wierzeń, poza Mykines spotkać można tylko stare wydrzyki, które szukają miejsca na śmierć poza „swoją” wyspą.
Interesujący jest też sposób zdobywania przez wydrzyki ostrosterne pożywienia. „Polują” one na maskonury, zmuszając je do wypuszczenia z ząbkowanego dzioba złapanych wcześniej śledzi. Wydrzykowi zwykle udaje się przechwycić tylko jednego śledzia. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta – reszta wypuszczonego „ładunku” pada łupem rybitw.
W oddali widoczny przesmyk między „wysepką” (hólmur) a „właściwym” Mykines. Wprawne oko dostrzeże w oddali latarnię morską na zachodnim krańcu wyspy.
Farerskie legendy wprowadzają nas w magiczny świat huldufólk, nykurów, troli, olbrzymów, duchów dzieci i dzielnych ludzi. W dawnych czasach były sposobem na wyjaśnienie tajemniczych wówczas zjawisk czy ukształtowania terenu. Zresztą, przyznajmy sami, północne krajobrazy poruszają także współczesnych i każą zastanowić się czy wszystkie te niewiarygodne klify, fiordy, doliny i wzgórza są li tylko dziełem sił przyrody. Ludowe podania także, a może przede wszystkim, pokazywały jak postępować – co wolno, a co jest zakazane i za co spotka nieuchronna i surowa kara. Uczyły pokory wobec Natury i pozwalały w pełni docenić to co daje, wymagający szczególnie na Północy, los.
Selatrað*. Niewielka osada na zachodnim wybrzeżu Eysturoy. Liczba mieszkańców – 37 osób. Nawet trzy razy dziennie do osady dojeżdża bus linii nr 440. Trzeba tu jednak użyć trybu przypuszczającego – dojedzie, jeśli poprosimy o to telefonicznie. W linii prostej z Tórshavn to nawet niedaleko – ledwie 17 km. Ale żeby tam dotrzeć, trzeba objechać kilka fiordów oraz gór, przebyć dwa tunele i nagle droga wydłuża się do niemal 80 km.
Dlaczego warto tam zajrzeć? Choćby po to, żeby pospacerować po farerskim lesie. Z drzewami, które ledwie mieszczą się w kadrze, wygiętymi w najrozmaitsze kształty przez fareskie wietrzysko. Żadne tam karzełki czy niepozorne krzaczory. Nie są to może okazy rodem z kaliforniejskiego Parku Narodowego Sekwoi, ale jak na farerskie warunki założona w roku 1913 plantacja w Selatrað (i trzecia do wielkości na Wyspach) robi wrażenie! Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ponad 60% jej drzewostanu zniszczył huragan w 1988 roku.
Przepięknie położony kościół wzniesiono w roku w 1927. Była to pierwsza na Wyspach sakralna budowla o betonowej konstrukcji.
Domki w Selatrað rozsypane są po okolicznych wzgórzach co jest dość nietypowym układem jak na farerskie osady. Ciasno zbite domostwa w ten sposób wzajemnie chronią się przed farerskim żywiołem. Miejscowe pole kempingowe pomieścić może 20 kamperów i 10 namiotów.
Niegdyś osada tętniła życiem. Prom łączący Streymoy z Eystruoy pływał między Selatrað i Hósvík. Pewien rozdział w historii Selatrað zakończyło otwarcie w roku 1973 przeprawy „Brúgvin um Streymin” – 220-metrowego mostu łączącego Oyrarbakki z Nesvík, fragment drogi krajowej nr 10.